rozdział pisany do: ---, ---, ---
Rozdział jest nie sprawdzony, przepraszam za wszelki błędy.
4 sierpnia, wtorek
Wpatrywałam się w zwierze stojące w oddali.
Torba marchewek ciążyła w mojej dłoni, ale nie zwracałam na to uwagi. Byłam
zafascynowana ciałem ogiera. Musiał być pięknym zwierzęciem. Jego sierść
musiała błyszczeć, grzywa falować na wietrze, a oczy śledzić najmniejszy ruch.
Oparłam się na gnijącym ogrodzeniu. Uśmiech
występował na moje usta na sam obraz zdrowego konia kształtujący się w mojej
głowie. Czekałam już co najmniej pół godziny, aż zwierzak przyjdzie bym mogła
dać mu marchewki. Ale nie ruszał się ze środka pastwiska, a musiał wiedzieć, że
jestem i czekam z przysmakami. Cały czas strzygł uszami w moją stronę.
Po jakimś czasie z westchnieniem wyciągnęłam
telefon z kieszeni w celu zadzwonienia do Dantego. Od wczoraj chciałam
zadzwonić do Frytki, ale nie miałam jej numeru, a na rozmowę z Diabłem nie
byłam jeszcze gotowa. Oczywiście byłam pewna, że prędzej czy później do niego
wrócę. Ale nie wiedziałam jak się zachować po tym, co chciałam wczoraj zrobić.
Gdy przykładałam komórkę do ucha w
rozpadającym się domku niedaleko pastwiska uchyliły się drzwi. Po chwili
wyłonił się zza nich staruszek, co krok podpierając się krzywą laską. Powoli
kierował się w moją stronę. Z każdym jego krokiem bałam się coraz bardziej, że
mnie pogoni. Nie chciałam by to robił. Martwiłam się o to, co mogłoby się stać
z ogierem. Widać było, że nikt go tu nie karmił.
Gdy mężczyzna był już blisko, zawołałam:
– Dzień dobry, panu!
– Dzień dobry, dziecko, dzień dobry –
odparł, kiedy zbliżył się do mnie na tyle by móc spokojnie rozmawiać.
Stał przede mną i zawzięcie trzymał się
laski, jakby tylko ona trzymała go we względnym pionie. Jego twarz była
poznaczona licznymi zmarszczkami i bruzdami. Siwe włosy, które powinny zdobić
czaszkę albo już dawno wypadły, albo zostały ogolone by nie zadręczać
właściciela ich starością. Szara i brudna czapka zsuwała się na wysokie czoło.
Na jego dłoniach dojrzałam starcze plamki.
– To pański koń? – spytałam uprzejmie.
– Kairos? Tak. Mam go od źrebaka. Jest
pięknym zwierzęciem, nieprawdaż? – uśmiechnął się smutno.
– Tak, to prawda. Jest piękny – zgodziłam
się. – Ale dlaczego Kairos? Czy nie był jednym z greckich bogów?
Tu staruszek uśmiechnął się szeroko.
– Widzisz, dziecinko, Kairos faktycznie był
greckim bogiem, ale czy znasz całą historię? – pokręciłam głową w odpowiedzi. –
Pozwól, że ci więc opowiem. W mitologii greckiej był bożkiem szczęśliwego
zbiegu okoliczności, szczęśliwego momentu lub wręcz odwrotnie, niewykorzystanej
szansy. Ten kogo mijał, miał jedynie krótką chwilę, mgnienie, by go uchwycić, a
wraz z nim swoją szczęśliwą szansę. Kiedy Kairos minął, nikt już nie mógł go
złapać. To imię pasowało do niego od źrebaka.
Przyglądałam się starcu. Wyglądał na dumnego
z tego, że posiadał takiego konia.
– Ostatnio często cię tu widuję. Co cię tu
sprowadza?
Zamarłam. Czyli jednak będzie chciał mnie
wyrzucić. A co z tym biednym zwierzakiem?
– Tak, niedawno w lesie znalazłam dróżkę,
która mnie tu wyprowadziła. A kiedy zobaczyłam w jakim stanie jest Kairos,
wiedziałam, że nie mogę go tu zostawić.
– No tak – posmutniał. – Jestem już stary i
nie daję rady zajmować się i nim. Widzę jaki jest chudy. Starałem się znaleźć
mu nowy dom, ale każdy właściciel oddawał go z powrotem. Kairos potrafi być
czasami diabłem w końskiej owczej skórze.
– Proszę mi nie zabraniać tu przychodzić.
Zamartwię się jeśli nie będę wiedziała czy nie pada z głodu. Proszę.
Mężczyzna przyglądał mi się zdziwiony.
– Czemu miałbym to robić? Miałem zamiar
poprosić cię dziecko o przysługę. Z powodu swojej starości i nieporadności nie
daję sobie już rady z całym gospodarstwem. Wyprzedałem wszystko. Kury, świnie,
kaczki, krowę, ale Kairos. On się nie daje. Chciałbym by miał godną starość.
Poprosiłbym o to swoje dzieci, ale one nienawidzą zwierząt. Czy mogłabyś się
zająć Kairosem? Ani mi, ani jemu nie zostało już dużo czasu – zażartował. –
Więc jak, kochana? Wyświadczysz próchniejącemu starcowi przysługę?
Nie wiedziałam czy żartuje, czy mówi serio.
Byłam pewna, że mnie przegoni i przeklnie za wściubianie nosa w nieswoje
sprawy.
– Jak najbardziej, proszę pana. Z
przyjemnością. Nie pozwolę by czuł się nieszczęśliwy.
Wyciągnął rękę w moją stronę, którą
uścisnęłam z ulgą.
– A jednak ta młodzież nie jest do niczego.
Dziękuję ci dziecko. Przyjdź do mnie później, pokarzę ci gdzie jest owies,
siano i inne ważne rzeczy.
– Dobrze.
Staliśmy w ciszy i przyglądaliśmy się
Kairosowi. Wyglądał na znudzonego. Kręcił się w koło w poszukiwaniu kępki
trawy.
– Lubi cię – rzekł.
Prychnęłam.
– Gdyby mnie lubił już dawno by podszedł. A
zamiast tego tylko czekam z tymi marchewkami.
– Spokojnie, on się tylko z tobą droczy.
Kiedy będziesz chciała żeby przyszedł wystarczy zagwizdać. Głośno. – Uśmiechnął
się i poprawił ręce na lasce. – A teraz jeżeli ci to nie przeszkadza, moja
droga, wrócę do domu i odpocznę. Już nie jestem pierwszej młodości.
Rzuciłam siatkę z marchewkami na ziemię i
podeszłam do starca.
– Pomogę panu.
– Dziękuję – uśmiechnął się ukazując swoje
bezzębne dziąsła.
Od środka dom wyglądał jeszcze bardziej marnie
niż z zewnątrz. Z kuchennych ścian odchodziła chorobliwie żółta farba, panele w
salonie skrzypiały jakby prosiły o litość i szybką śmierć, a zlew w łazience
nie spadł chyba tylko z powodu własnej silnej woli. Mężczyzna usiadł w
popękanym skórzanym fotelu. Laskę oparł o podłokietnik. Poprosił bym zrobiła
herbaty, co uczyniłam z przyjemnością. Opowiedział mi za ten czas jak to żona
kupiła mu w prezencie Kairosa, o tym jakie były z nim problemy i o tym, że
jedyną osobą, której nigdy nie ugryzł była właśnie ona – jego żona. Przerywał
tylko by dać mi wskazówki, co się gdzie znajduje.
Postawiłam stare kubki na stoliku do kawy
zrobionego ze stert książek i szklanej płyty. Przysłuchiwałam się historii
zwierzęcia i jego właściciela z niemym zachwytem i uśmiechem, kiedy to
dowiedziałam się, jak bardzo rozbrykanym źrebakiem był Kairos. Po chwili moja
uwagę przykuło zdjęcie na ścianie za głową mężczyzny. Przedstawiało kobietę z
burzą rudych loków i piegami na nosie. Intensywnie jadeitowe oczy odbijały
uśmiech na ustach i wpatrywały się w fotografa. Dookoła niej znajdowały się
kwiaty. Mnóstwo kwiatów. Róże, fiołki, stokrotki, lilie.
– Śliczne zdjęcie – powiedziałam. – Kto to?
Starzec uśmiechnął się biorąc łyk z
filiżanki z pękniętym uchem.
– To moja żona. Była piękna, prawda?
– Jest piękna – poprawiłam.
Starzec pokiwał głową. Nie rozumiałam
dlaczego ludzie po czyjejś śmierci, mówili o nim w czasie przeszłym. Czy kiedy
się kogoś kochało, to po jego śmierci już się nie kocha? Wszystko znika na
jedno pstryknięcie? Czy jak ktoś był piękny, to teraz już nie był? Nigdy nie
mogłam tego pojąć.
– Zrobiłem je w naszym ogrodzie za domem.
Ale odkąd odeszła nie ma się nim kto zająć. Co prawda moje dzieci mogłyby to
robić, ale nienawidzą tu przyjeżdżać. Nie cierpią Kairosa ani wszystkiego co z
nim związane. Ostatni raz kiedy mnie odwiedziły był chyba… Ach, nawet nie
pamiętam. Ale nigdy nie zapomnę im tego, że chciały mnie oddać do domu starców,
a biednego Kairoska sprzedać do rzeźni. Wiem, że po mojej śmierci sprzedadzą
wszystko. Żyję już chyba tylko dla tego konia – zażartował.
O dziwo mężczyzna był bardzo rozmowny. Mówił
mi – obcej – wszystko. Już za pierwszym spotkaniem. Widocznie nie miał okazji
do porozmawiania z kimkolwiek od bardzo dawna. Słuchałam, więc co ma mi do
powiedzenia i starałam się utrzymać rozmowę, co wcale nie było takie ciężkie. W
większości były to narzekania na swoje dzieci i bóle głowy.
Po godzinie, a może dwóch pozmywałam
naczynia po herbacie i dopytałam się, gdzie znajdują się wszystkie potrzebne
rzeczy do opieki nad koniem. Pożegnałam się i tak jak wcześniej mi radził,
zagwizdałam na ogiera. Przybiegł do płotu i tylko strzygł uszami na wszystkie
strony. Z niedowierzeniem podawałam zwierzęciu marchewki, a na koniec
spróbowałam pogładzić go po chrapach. O dziwo pozwolił mi na to. A nawet skubał
moją dłoń w poszukiwaniu kolejnych smakołyków.
– Jutro przyniosę więcej – zaśmiałam się na
jego nachalność.
Jakby w odpowiedzi pokiwał głową.
– Bambina! Zastanawiałem się kiedy zadzwonisz.
Co u ciebie? Jak się trzymasz? – Głos Dantego był przyćmiony przez dźwięk
pracującego silnika.
– Dobrze. Diabeł przyjechał.
– Jak to przyjechał? Jesteś pewna, że nic ci
nie jest? Nie zrobił ci krzywdy?
– Tak. Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Teraz ode
mnie zależy, co się będzie ze mną działo.
– Już podjęłaś decyzję?
– Chyba do niego wrócę.
Nastąpiła cisza przerywana regularną pracą
silniczka. Potem był stłumiony krzyk warknięcie wściekłości.
– Kurwa, wyjechałem za linię. Sorry, stary,
jakoś się to zatuszuje. Serio, nawet nie wygląda tak źle. Może powinniśmy to
tak zostawić. Nie? Dobra, zaraz zatuszujemy. Z ceny? Jasne, spuszczę z ceny –
docierały do mnie przyćmione słowa z oddali. – Zaraz wrócę, stary, daj chwilę.
– Dante? Co się tam dzieje?
– Robiłem facetowi tatuaż i twoja nowina
spowodowała, że igła mi się obsunęła i trochę wyjechałem za kontur. Cholera,
Bambina, na pewno chcesz do niego wrócić? Po tym wszystkim, co zrobił?
– Z tego, co mi wiadomo to ty dałeś Annie
dostęp do swojego towaru – warknęłam, pomijając fakt, że rozmawiał przez
telefon jednocześnie tatuował jakiegoś gościa.
– Ale to nie znaczy, że możesz do niego
wrócić. Przecież wiesz jaki jest. Zrobisz coś nie tak i co tym razem pozwolisz
sobie wyrwać? Mam się o ciebie zamartwiać cały czas?
– Nikt nie każe ci się o mnie martwić.
Świetnie sobie radzę sama.
– Bambina…
– Przestań, bo pomyślę, że coś do mnie
czujesz – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
Poczułam, że było to nie fair. I to nawet
bardzo. Miałam wyrzuty sumienia, ale nie mogłam się już wycofać. Musiałam grać
zimną i bezwzględną.
– Po co dzwonisz? – spytał głosem wybranym z
emocji.
– Podaj mi numer do Frytki. Podobno chce ze
mną porozmawiać.
– Dlaczego nie poprosisz o to swojego
kochanego i niewinnego Diabła?
– Przepraszam, Dante – westchnęłam. Potarłam
dłonią swoje zmarszczone czoło. – Dużo się ostatnio dzieje. Nie panuję nad
emocjami. Nie panuję nad sobą. Nie panuję nad niczym. Robię bezmyślne rzeczy.
To mnie doprowadza do obłędu.
Słyszałam jak chłopak również odetchnął.
– Wyślę ci zaraz ten numer.
– Dziękuję.
– Chyba zobaczymy się już niedługo na
kontur, co?
– Czemu tak myślisz? Jest coś o czym nie
wiem?
Roześmiał się w głos, po czym powiedział:
– Rok szkolny, Bambina, rok szkolny – i się
rozłączył.
Długo się zbierałam, żeby zadzwonić do
Frytki. Co prawda też potrzebowałam z kimś porozmawiać, ale nie wiedziałam jak
zacząć rozmowę. O co miałam pytać. Co było odpowiednie, a co nie.
Sygnały mijały, a moja niepewność rosła.
Kiedy już miałam odetchnąć z ulgą, bo miała się odezwać poczta głosowa
usłyszałam ciche i niepewne „halo” przez słuchawkę telefonu. Po tym jak minęło
moje początkowe zaskoczenie odezwałam się tak samo, jak osoba po drugiej
stronie.
– Cześć. To ja, Inka.
– Och! Inka! Nie spodziewałam się, że
zadzwonisz. Myślałam, że odcięłaś się od tej całej sprawy. W końcu tyle cię nie
było.
– Taki miałam zamiar, ale rozmawiałam z
Diabłem. Znam całą prawdę. Powiedział mi, że chciałaś się do mnie odezwać, więc
jestem.
– Tak, od jakiegoś czasu chciałam z tobą
pogadać, ale… Ale jest mi ciężko kontaktować się z kimkolwiek. Normalnie
poprosiłabym o to Dominika, ale na tę chwilę nie ma on prawa widzenia się ze
mną. Nasz ojciec mu zabrania.
– Jak było kiedy to wszystko wyszło na jaw.
– To było piekło – odparła smutno.
Czułam się, jakbym chciała ją teraz poklepać
po ramieniu, ale w końcu dzieliło nas tyle kilometrów.
– A jak u ciebie? Jak się czujesz po tym
wszystkim, co powiedział ci Diabeł? – kontynuowała.
– Nie jest źle. Jestem jeszcze trochę
skołowana, ale daję sobie radę. Całe szczęście mam kogoś kto trzyma mnie w
całości. Nie martwisz się rozprawą? Czy ona w ogóle jest konieczna?
– Inko, złamaliśmy prawo. I to z mojej winy.
Gdybym tylko nie była taka głupia i nie dała się ciągle prowadzać od łóżka. –
Jej głos lekko zadrżał.
– Chciałaś dobrze. Nie możesz się obwiniać.
– Ale gdybym była silniejsza. Mogłam myśleć
o zabezpieczeniu, o czymkolwiek! A teraz przeze mnie będzie musiał odsiedzieć
wyrok. Zniszczyłam mu życie Inko.
Czułam całą sobą jak targa nią obrzydzenie
do samej siebie i jak bardzo winna się czuję. Słyszałam również jak z całych
sił próbuje powstrzymać szloch zaciśniętymi mocno powiekami. Głęboko w gardle
ściskał mnie żal.
– Frytko, to nie twoja wina, że zaszłaś w
ciążę. Chciałaś dla niego dobrze. Chciałaś by czuł się lepiej. Nie mówię, że
postąpiłaś słusznie. To było jedyne wyjście jakie widziałaś. Nie mam zamiaru
cię przez to oceniać. Ale musisz wiedzieć, że jest w tym też wina Dominika. On
również nie powinien pozwolić sobie na coś takiego.
– Ale wszyscy patrzą na mnie z pogardą.
Nawet matka. To tak bardzo boli. Nie wiem, co robić. Najbardziej w świecie
chciałabym z tym skończyć. Ale nikt mi na to nie pozwala.
Głos jej drżał od wstrzymywanych od tygodni
emocji. Oczami wyobraźni widziałam jak łzy toczą się po jej policzkach.
– Nie możesz tak myśleć. Nie zmienisz już
tego, co się stało. Teraz jedyną rzeczą jaką powinnaś się martwić jest kolor
pokoju dla dziecka – zażartowałam.
– Martwię się czy będzie zdrowe. W końcu
jesteśmy rodzeństwem. Nie chcę, żeby cierpiało.
– Więc skup się na tym. Nie myśl o niczym
innym. Zaufaj mi, będzie dobrze – starałam się przekonać ją do pozytywnego
myślenia. – Kiedy odbędzie się rozprawa?
– W następnym tygodniu.
Siorbnięcie nosem.
– Nigdy nie myślałam, że będę taka słaba.
Jestem beznadziejna.
– Nie jesteś. Jesteś bardzo silną
dziewczyną, mimo że próbowałaś wyjść z całej sytuacji bardzo nieodpowiedzialnie
i pochopnie. Wciąż jesteś silna. Musisz to tylko teraz udowodnić.
– Nie jestem pewna czy będę w stanie.
– W takim razie ci pomogę. Za dwa lub trzy
tygodnie powinnam wrócić do miasta. Wtedy na pewno cię odwiedzę i pomyślimy nad
wszystkim na spokojnie, dobrze?
– Dobrze.
Tydzień później odbyła się rozprawa. Frytka
również została skazana. Miała odbyć trzy miesiące kary w zakładzie karnym dla
kobiet.